Funkcjonowanie tzw. służby zdrowia w Wielkiej Brytanii owiane jest najróżniejszymi mitami. Począwszy od przekonania, że „trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie płotu”, czyli że jest tam – jak to za granicą – o wiele lepiej niż u nas, a skończywszy na bardziej realistycznym podejściu. To drugie prezentują szczególnie Polki, mieszkające od jakiegoś czasu w Anglii, ale wybierające na miejsce porodu któryś z rodzimych szpitali, najczęściej w rodzinnej miejscowości w Polsce. W ich przekonaniu polski lekarz i polska położna to bezpieczniejsza opcja.
Jak się okazuje, w rzeczywistości niewiele nas dzieli. Funkcjonowanie porodówek w publicznych szpitalach w Wielkiej Brytanii stało się kanwą książki Leash Hazard, mamy więc łatwy dostęp do wiarygodnych wiadomości z pierwszej ręki. Autorka została położną po ukończeniu reżyserii i urodzeniu córki. Kilkaset odebranych porodów skłoniło ją do opisania realiów pracy położnej na Wyspach.
NHS czy NFZ?
I co się okazuje? Gdyby nie nazewnictwo: tam NHS, tu NFZ i różnice wynikające z procedur, możnaby się nie zorientować, że akcja nie dzieje się w Polsce. Choćby taki fragment: „Coraz częściej ze względu na samą liczbę pacjentek, przekraczającą liczbę dostępnych łóżek i położnych, kryteria przyjęcia na blok porodowy – mekkę macierzyństwa – stały się niemożliwie (i często okrutnie) wyśrubowane.” Brzmi znajomo, prawda?
SOR, w którym rządzi położna
Książka to zbiór opowieści o niezwykłych zdarzeniach i niezwykłych kobietach, rodzących pod opieką autorki. Akcja dzieje się między innymi na Oddziale Oceny Położniczej, zwanym Selekcją. Nazwa ta – jak pisze Hazard – jest ponurym, aczkowiek adekwatnym nawiązaniem do oceny stanu rannych dokonywanej na polu walki. Innymi słowy: na takim naszym SOR, tyle, że dla ciężarnych. Już samo to może nam dać wyobrażenie o tym, jak może wyglądać praca położnej, gdy „ciężarne zlatują się do Selekcji jedna po drugiej, dosłownie wjeżdzając przez rozsuwane drzwi na śliskim strumieniu wód płodowych”.
Bez znieczulenia
Autorka zresztą piszę o wszystkim „bez znieczulenia”. W związku z tym zdecydowanie nie polecam lektury przeciętnym:) mężczyznom, kobietom planującym ciążę, kobietom w ciąży, ani tym tuż po trudnym porodzie (może utrwalić złe wspomnienia). I piszę to najzupełniej poważnie! Faktograficzne opisy i barwny język robią swoje, trudno jest uciec od własnej wyobraźni.
Jednocześnie jest to książka bardzo ciepła, opowiadająca o empatii i dylematach etycznych i zawodowych położnej: osoby, której powierzamy życie rodzącej i życie rodzącego się dziecka.
Stażystami położnictwo stoi
Autorka zamieszcza też ciekawe spostrzeżenia o organizacji pracy bloku porodowego i trudnej współpracy między członkami personelu. Także w Anglii życie i zdrowie rodzących zależy często od lekarzy stażystów – „dwunastolatków o roziskrzonych spojrzeniach (tak w każdym razie wyglądali), z których część okazała się bardzo kompetentna, a część najwyraźniej jednak przerosła odgrywana po raz pierwszy w życiu rola lekarza odpowiedzialnego za pacjentki wymagające natychmiastowej pomocy.” Podsumowujący ten wątek komentarz Hazard, oddający zresztą dobrze jej styl, to prawdziwa perełka:
„Nieraz odciągałam młodzika na bok, by wytłumaczyć mu, że musi umyć ręce, przedstawić się i nawiązać kontakt wzrokowy z pacjentką, nim nawiąże go z jej pochwą.”
Niedofinansowane porodówki
Autorka pokusiła się też o głębsze refleksje „Położnictwo w jednym z najbogatszych i najlepiej rozwiniętych krajów świata może i powinno mieć do zaoferowania położnym i rodzącym coś więcej [poza czystą pościelą, wyjałowionymi narzędziami i lekami, za które pacjentki nie płacą – przyp. mój]. Niestety, rząd raczej nie skieruje dodatkowych środków na ten sektor opieki zdrowotnej, póki nie nastąpi zmiana kulturowego postrzegania położnictwa i roli, jaką położne odgrywają w ochronie zdrowia publicznego i w życiu kobiet.” Znów różnic między Wielką Brytanią a Polską nie widać, oczywiście poza poziomem życia, prawda?
Położna angielska, położna polska
Niemal codziennie w swojej pracy mam „na tapecie” nadzór nad porodem, jaki sprawują położne. Często winię je za zbyt późne powiadomienie lekarza o niepokojących objawach, za bezzasadne odłączenie KTG, kiedy należało weryfikować dobrostan płodu, za niereagowanie na spadki tętna u płodu, czy wreszcie za brak bezpośredniego nadzoru nad przebiegiem porodu.
Nie da się jednak ukryć, że często to właśnie położne ratują życie rodzącym się dzieciom. Wykazując większą staranność i „czujność położniczą”, nie pozwalają się zbyć lekarzom, którzy lekceważą ich obserwacje i wezwania do rodzącej. Wszyscy wiedzą, że wykonywanie zawodu położnej wymaga zarówno wiedzy, jak i fizycznej i psychicznej wytrzymałości. Do tego przekonywać nie trzeba. Niewiele osób jednak wie, że bycie dobrą położną wymaga także odwagi w walce o pacjentów. Przypomina nam o tym autorka książki: „Zawód położna. Zapiski z dyżurów”, która jest Amerykanką, mieszka w Anglii, ale opisywane przez nią sytuacje równie dobrze mogłyby się wydarzać w Polsce, bo my też mamy położne, które kochają swój zawód.
Ps.1. O funkcjonowaniu publicznych szpitali w Wielkiej Brytanii, o tym, jakie zadośćuczynienie za błąd okołoporodowy zasądzono w jednej ze spraw, możesz przeczytać tutaj: „19 mln funtów za błąd okołoporodowy”.
Ps.2. Recenzje innych książek o tematyce medycznej znajdziesz też na moim drugim blogu, wpisując w pole „szukaj” słowo „recenzja”. Polecam m.in. wpis o książce Pawła Kapusty „Agonia”, o funkcjonowaniu SOR.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }