Tytuł, jak to tytuł, był intrygujący: “Dziewczynka z uszkodzeniem mózgu wygrywa 19 mln. funtów odszkodowania od NHS.”
Z zainteresowaniem sięgnęłam do pełnego tekstu. Artykuł nie był obszerny. Jak doniósł na początku maja br. brytyjski The Times, sądowym zatwierdzeniem ugody zakończył się właśnie głośny spór o błąd lekarski. Obecnie dziewięcioletnia dziewczynka, cierpiąca na poważne uszkodzenie mózgu, otrzyma łącznie 19 mln. funtów brytyjskich, z czego jednorazowo zostanie wypłacone 6,8 mln funtów, a pozostała część będzie płatna w ratach. Płatność ratalna ma pokryć koszty opieki i leczenia. Skapitalizowana renta została obliczona odpowiednio do przewidywanej długości życia poszkodowanej.
Niedotlenienie przez brak decyzji
Podstawowym zarzutem w stosunku do lekarzy było – jak wynika z treści artykułu – opóźnienie w podjęciu decyzji o transfuzji krwi po zdiagnozowaniu u noworodka poważnej żółtaczki i bardzo wysokiego poziomu bilirubiny. Zostało udowodnione, że gdyby transfuzja nastąpiła niezwłocznie, dziecko uniknęłoby niedotlenienia i poważnych szkód na zdrowiu.
Kwota tej ugody sądowej to prawdopodobnie rekordowe odszkodowanie za błąd medyczny, przynajmniej w Wielkiej Brytanii. Sędzia, który zaaprobował wynegocjowaną przez strony ugodę, przyznał: „To bardzo blisko maksymalnej rekompensaty za uszkodzenie mózgu, ale dziecko mimo paraliżu i trudności w poruszaniu, ma świadomość swojej sytuacji. Żadne pieniądze nie zrekompensują jej wszystkiego, co straciła.”
Ponieważ dziewczynka urodziła się w publicznym szpitalu, to odpowiedzialnym za ten błąd medyczny jest NHS, czyli podmiot zarządzający finansowanym ze środków publicznych systemem służby zdrowia w Wielkiej Brytanii. Coś jak nasz NFZ. NHS przyznało swoją odpowiedzialność za obecny stan zdrowia dziecka w 85 %.
Głos tzw. opinii publicznej
Mniej więcej tyle na temat tego procesu o błąd medyczny było w samym artykule. A w komentarzach pod nim, podobnie jak to bywa u nas, głosy czytelników (tłum. z ang. własne):
„Każde takie odszkodowanie ma znacznie szersze implikacje dla setek, jeśli nie tysięcy innych pacjentów.”
“Odszkodowania tego rodzaju za błędy lekarskie są absurdalne i powinny być ograniczone, jako wywierające niepotrzebną presję na personel medyczny i NHS.”
„Jakkolwiek to, co się stało tej biednej dziewczynce, jest tragedią, to ten rodzaj „wygranej na loterii”, jeśli chodzi o wysokość odszkodowania, jedynie rozzuchwala prawników procesowych. NHZ po prostu nie stać na takie wypłaty. Powinniśmy zmienić system i wprowadzić takie zasady, jak na przykład w Nowej Zelandii, gdzie obowiązuje reguła wypłaty odszkodowań ze środków Skarbu Państwa, bez orzekania o winie, a droga sądowa jest niedopuszczalna.”
„Jeśli NHS nie może sobie pozwolić na wypłatę rekompensat, to może jego personel powinien po prostu przestać partaczyć leczenie swoich pacjentów.”
“NHS nie jest bogiem. Nie może wyleczyć wszystkich, ocalić wszystkich. Choroba i śmierć są częścią życia.”
Uff.
No dobrze: „Słoń, a sprawa polska”
6,8 ml funtów brytyjskich to blisko 33 ml złotych polskich*!
Czy tyle powinien wynieść górny pułap zadośćuczynień zasądzanych przez polskie sądy w najcięższych przypadkach? Pytania, jak i porównania, są jak najbardziej na miejscu, bo jakkolwiek Wielka Brytania występuje właśnie z Unii Europejskiej, to przecież nie z Europy. Oczywiście, musimy znaleźć jakieś bardziej uprawnione – poza geograficznymi – wspólne mianowniki. Na początek więc trochę matematyki, z elementami logiki i ekonomii;-)
Najwyższe zadośćuczynienie za błąd medyczny w Polsce w podobnym stanie faktycznym (ciężko poszkodowane na skutek niedotlenienia okołoporodowego dziecko) to 1,2 mln zł.
(Polski) Sąd Najwyższy już wielokrotnie podkreślił, że zadośćuczynienie ma mieć taką wartość, by stanowiło realną rekompensatę, a punktem odniesienia dla wartościowania powinny być m.in. stosunki majątkowe oraz poziom życia, w szczególności koszty utrzymania. Czyli, w uproszczeniu, „koszty życia” istniejące w kraju miejsca zamieszkania poszkodowanego.
Oczywiście, SN nie dostarczył nam wzoru, do którego moglibyśmy podstawić liczby i wyliczyć odpowiednie zadośćuczynienie. Gdybyśmy jednak zastosowali na przykład wskaźnik PKB (produkt krajowy brutto wg parytetu siły nabywczej) na mieszkańca, to rezultaty mogą być, według mnie ,miarodajne.
PKB [czy też w nomeklaturze międzynarodowej gross domestic product based on purchasing power parity – GDP (PPP)] w UK jest znacznie wyższy niż w Polsce (42.491 Int.$ do 27.764 Int.$, wg ostatnio dostępnych danych statystycznych z października 2017 r.)
Czyli – stosując analogiczną proporcję – 6,8 mln funtów w Anglii, odpowiada w Polsce około 4,5 mln zł. Takie mniej więcej zadośćuczynienie dla opisywanej w artykule poszkodowanej dziewczynki zostałoby przyznane, gdyby realia tamtej sprawy przenieść do Polski i gdyby dziecko żyło w Polsce: 4,5 mln. zł. Plus renta, oczywiście.
Odpowiednie zadośćuczynienie za błąd przy porodzie, czyli ile za krzywdę dziecka?
Czy to jest poziom zadośćuczynień, do którego dążymy? Nie wiem. Nie wiem, czy w ogóle jest jakaś górna granica rekompensaty, o której moglibyśmy powiedzieć, że: „O! Tyle, to już na pewno wynagrodzi każdą krzywdę!”
Na marginesie opisywanego wyroku mam jednak kilka refleksji:
- zadośćuczynienie 6,8 mln. funtów zapłaci NHS (brytyjski „NFZ”), bo leczenie było finansowane ze środków publicznych. U nas każe się płacić szpitalom, które nie mają środków na odszkodowania za błędy medyczne. Nie bądźmy hipokrytami, nie wystarczy powiedzieć: „nie partaczcie”, leczcie zgodnie z aktualną wiedzą medyczną, nie będziecie musieli płacić. Błędy medyczne są i będą. Umywanie rąk przez Skarb Państwa od odpowiedzialności wobec pacjentów jest nie fair. Poza tym, kiedy prywatna klinika upada, w Polsce pacjent leczony w tym podmiocie „na NFZ” zostaje na lodzie, bez środków do życia. I to niezależnie od tego, ile wygrał w sądzie i po ilu latach procesu;
- szpitale w Polsce płacą pacjentom odszkodowanie i zadośćuczynienie za leczenie niezgodne z aktualną wiedzą medyczną, ale jednocześnie ustawodawca akceptuje, a wręcz wymusza organizację udzielania świadczeń poniżej standardów. Bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy na przykład z powodu niedoboru personelu dwie pielęgniarki wykonują pracę za pięć albo gdy na konsultację neurologiczną do pacjenta zamiast specjalisty przychodzi rezydent – bo może mieć i ma zgodę na samodzielne dyżury na neurologii?
Pacjent – najsłabsze ogniwo
W łańcuchu pęka zawsze najsłabsze ogniwo. Mimo zmian w organizacji świadczeń zdrowotnych, w Polsce niezmiennie tym najsłabszym ogniwem jest pacjent: bo prawa pacjenta są często gwarantowane tylko na papierze, bo szpitale walczą o przetrwanie, bo NFZ nie odpowiada w stosunku do pacjentów za przebieg leczenia, a desperacja szpitali w walce z pacjentami nie zna granic – w końcu zawsze na horyzoncie majaczy szansa, żeby zapłacić mniej. I tak dalej.
Może więc już czas dopełnić ten eksperyment na żywym organizmie pacjenta? Niech wreszcie organizator świadczeń ze środków publicznych: Skarb Państwa, weźmie odpowiedzialność finansową za skutki, czyli między innymi za niepożądane zdarzenia medyczne, których już w takim przypadku nie będzie wypadało nazywać błędami w leczeniu?
Póki co jednak, kiedy dochodzi do błędu medycznego i poważnej szkody na zdrowiu, jedyną nadzieją jest sprawiedliwy wyrok. A „odpowiedniość” zadośćuczynienia mierzy się – jak Europa długa i szeroka – w milionach. Dura lex, sed lex. Niech więc sędziowie stosują prawo. Z elementami matematyki, logiki i ekonomii. I pamiętając, że jesteśmy częścią Europy. Nadal.
*przy średnim kursie NBP z 5.05.2018 r.: 1 GBP = 4,8430 zł.
{ 4 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Tragiczne niekiedy w skutkach zdarzenia występujące w procesie leczenia są nazywane potocznie błędem medycznym. Z reguły są one spowodowane działaniem nieumyślnym, jednak ze względu na ich następstwa mogą być one podstawą roszczeń cywilnych i/lub postępowania karnego. Dlatego ważne jest precyzyjne ustalenie ich definicji, zwłaszcza w sytuacji, kiedy trudno jest dopatrzeć się indywidualnej odpowiedzialności za ich wystąpienie. Również charakter choroby lub zdarzające się i trudne w leczeniu powikłania mogą powodować, że śmierci lub kalectwa z ich powodu nie da się uniknąć. Pozostaje jednak grupa zdarzeń, które mogłyby się nie zdarzyć przy właściwym wyposażeniu i zarządzaniu placówką leczniczą oraz przestrzeganiu przewidzianych procedur. Dla tego typu zdarzeń odpowiedniejsze może być określenie „będące do uniknięcia niepowodzenia w leczeniu” zamiast błąd medyczny co wskazuje na wyłączną winę personelu medycznego.
Tak, mógłby istnieć system rekompensat dla pacjentów, niekoniecznie wiążący się z piętnowaniem lekarzy. Z tym, że są sytuacje, kiedy lekarze powinni zostać napiętnowani.
Oczywiście, tak jak wszyscy, którzy nie wykonują właściwie swoich obowiązków a zwłaszcza gdy z tego powodu wynika szkoda. System rekompensat dla poszkodowanych pacjentów jest potrzebny. Mógłby on być oparty o specjalnie wydzielone środki z NFZ albo zabezpieczone na ten cel w budżecie Państwa, co pozwoliłoby na szybką wypłatę odszkodowań w oparciu o orzeczenie odpowiednio powołanej komisji. Żeby jednak system działał także i profilaktycznie warto się zastanowić nad jakimś trybem dochodzenia roszczeń w stosunku do osób lub instytucji, którym można przypisać winę. Pozostaje do przemyślenia droga do indywidualnych ubezpieczeń pacjentów od będącego do uniknięcia niepowodzenia w leczeniu.
Szanowny Panie Doktorze, polecam mój wpis z bloga o błędach lekarskich:https://pomylkalekarza.pl/blad-medyczny-zglaszac-czy-nie-zglaszac/ , gdzie rozwinęłam temat zdarzeń niepożądanych. System nowozelandzki jest kuszący, ale zapewne, jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Zdecydowanie jestem natomiast przeciwna idei indywidualnych ubezpieczeń pacjentów od będącego do uniknięcia niepowodzenia w leczeniu, jeśli za te ubezpieczenia mieliby płacić pacjenci.