Nie po raz pierwszy przekonałam się ostatnio, że moimi czytelnikami są nie tylko poszkodowani pacjenci, ale i lekarze, prawnicy, likwidatorzy szkód osobowych w zakładach ubezpieczeń, pielęgniarki, położne i zapewne wiele innych – sądząc po statystykach – osób, które z sobie tylko wiadomych przyczyn trafiły na mój blog.
Stało się to przy okazji prośby, z jaką zwróciła się do mnie pewna pielęgniarka. Pielęgniarka, która nie chciała milczeć.
W sprawach o błąd medyczny pomagam poszkodowanym pacjentom, więc czytelnicy nie-pacjenci traktują mnie zapewne jak „adwokata diabła”, od którego można posiąść wiedzę tajemną (?) i wykorzystać ją przy nadarzającej się okazji przeciwko pacjentowi w sądzie. Zwykle jednak chowają się w cieniu. Członkowie personelu medycznego rzadko szukają u mnie pomocy prawnej w sprawach, gdzie po przeciwnej stronie jest pacjent, bo wiadomo, że jej nie znajdą.
Bywają jednak wyjątki. A ja wyjątkowo takich porad lekarzom, pielęgniarkom i położnym udzielam.
Jakie to sytuacje? Najczęściej, kiedy lekarze czy pielęgniarki buntują się przed zmuszaniem ich przez przełożonych do takiej organizacji pracy, która wprost zagraża życiu i zdrowiu pacjenta.
Przykłady?
- Pan doktor, specjalista z zakresu ginekologii, który został rozpisany do planowej, rozległej operacji bez asysty. Chyba, że za asystę uznać studenta medycyny, wyznaczonego do tej operacji przez szefa bloku operacyjnego.
Gdyby w trakcie operacji przeprowadzanej w „asyście” studenta doszło do poważnych powikłań śródoperacyjnych, to oczywiście za nieopanowanie tych powikłań winiłabym szpital, ponieważ skład zespołu operacyjnego nie dawał pacjentowi gwarancji bezpieczeństwa. Zdecydowanie szpital nie mógłby się bronić argumentem, że zrobiono wszystko, co należało.
- Pani pielęgniarka nakłaniana, aby na sali pooperacyjnej „podbijała” KTG pacjentki w zaawansowanej ciąży, która właśnie przeszła trudny zabieg chirurgiczny.
Gdyby w trakcie prowadzonego na OIOM zapisu KTG doszło do nierozpoznanych zaburzeń tętna płodu, których nikt nie potrafił zinterpretować, winiłabym szpital, ponieważ nad pacjentką nie było odpowiedniego nadzoru. Pacjentką opiekowała się co prawda pielęgniarka, a nie salowa, ale pielęgniarka nie ma kwalifikacji do oceny KTG, w przeciwieństwie do położnej. Przez taki błąd organizacyjny mogło dojść do wewnątrzmacicznego zgonu dziecka.
- Lekarz rezydent, który ma pełnić samodzielny dyżur nocny na neonatologii.
Gdyby w nocy doszło do NZK (nagłego zatrzymania krążenia) u noworodka, a na czas nie pojawiłby się lekarz, który potrafiłby zaintubować noworodka, winiłabym szpital.
Piszę: „winiłabym szpital”, bo pozwanym zwykle jest podmiot leczniczy, a nie konkretny członek personelu, ale nie oznacza to bezkarności lekarza czy pielęgniarki. Wszystkie te osoby, które nie mając warunków albo kwalifikacji, podjęłyby się wykonywania narzucanych im obowiązków w takich okolicznościach, mogłyby mieć poważne kłopoty prawne.
Mogą odpowiadać karnie, a jeśli pracują na tzw. kontrakcie, mogą ponosić także odpowiedzialność odszkodowawczą, ramię w ramię ze szpitalem. Tylko dyrekcja zwykle pozostaje nie tknięta… Dlatego jedyną gwarancją bezpieczeństwa własnego (personelu medycznego) i pacjentów jest NIEMILCZENIE.
Szanowni Członkowie Personelu Medycznego!
Opisujcie w dokumentacji dokumentacji medycznej, że np. zgłoszono oddziałowej konieczność nadzoru nad prowadzonym zapisem KTG przez położną. Napiszcie, że nie wykonano ciężarnej zgłaszającej się do porodu USG z powodu braku dostępnego na sali przyjęć sprzętu. Piszcie, jak jest!
Kiedyś oburzałam się, że prawnicy lekarzy szkolą ich, że dokumentację pisze się dla prokuratora. Jest w tym jednak ziarenko prawdy, ale w innym znaczeniu. Jeśli po skardze pielęgniarki, położnej czy rezydenta nie będzie śladu w dokumentacji medycznej, to kiedy „mleko się rozleje”, to oddziałowa czy ordynator będą chronić siebie, a nie pielęgniarkę czy młodego lekarza.
Coraz częściej z przyczyn organizacyjnych, braków kadrowych i oszczędności, ryzykuje się życie i zdrowie pacjentów. Przynajmniej nie milczmy!
{ 1 komentarz… przeczytaj go poniżej albo dodaj swój }
Akapit z incipitem „Opisujcie w dokumentacji…” powinien być jakoś wyróżniony, żeby ci czytelnicy tego bloga, którzy są lekarzami, pielęgniarkami, położnymi i ratownikami medycznymi lub studentami tych kierunków, zwrócili na niego uwagę i zapamiętali go.
Od zeszłego roku akademickiego pytam (na zajęciach z medycyny sądowej) studentów ostatniego roku medycyny, czy uczono ich prowadzić dokumentację medyczną. Jak dotąd w ani jednej grupie studenckiej, a rozmawiałem już z czterdziestoma kilkoma, nie znalazła się choć jedna osoba, która odpowiedziałaby twierdząco. Niestety, my nie prowadzimy zajęć klinicznych i nie mamy możliwości nauczyć tego młodzieży. W ten sposób system wypuszcza na rynek młodych lekarzy, którzy nie wiedzą, co pisać i jak pisać w dokumentacji medycznej. Efekt jest taki, że często dokumentacja medyczna jest po prostu bezwartościowa, bo większość lekarzy hołduje fałszywej zasadzie „im mniej napisane, tym lepiej dla doktora”.