Liczba cięć cesarskich rośnie w Polsce lawinowo: w 2015 roku wykonano ich w 43,2 proc. wszystkich porodów, a w 2016 roku 45,8 proc. Nowszych danych brak. Ilość porodów drogami natury maleje także na świecie, ale w innych państwach skala cięć cesarskich jest jednak zdecydowanie mniejsza niż w Polsce.
W związku z tym Ministerstwo Zdrowia opracowało rekomendacje dla ginekologów i położników, które na zasadzie ręcznego sterowania mają realizować plan dziesięcioletni. W ciągu 10 lat mamy dojść do poziomu: cc = nie więcej niż 30 proc. wszystkich porodów. Jednym z narzędzi, które ma umożliwić realizację tego planu jest arbitralny przykaz dla szpitali. Sprowadza się do tego, że to lekarz w szpitalu, na gorąco i „autonomicznie” zdecyduje o tym, czy kobieta w kolejnej ciąży po cięciu cesarskim urodzi przez cesarkę, czy nie. Niezależnie, co na ten temat sądzi rodząca. Więcej na ten temat można przeczytać tutaj: „Ostre cięcie cesarskiego cięcia”.
Cięcie cesarskie: drugie dno
Ja jednak chcę sprowadzić dyskusję na temat ilości cięć cesarskich w Polsce na nieco inne tory. Dlaczego Ministerstwo ani Polskie Towarzystwo Ginekologiczne (PTG) nie analizuje przyczyn rosnącego odsetka cięć? Czyżby nikt nie widział tego, co ja widzę w dokumentacji medycznej analizowanych i prowadzonych spraw o błąd okołoporodowy? Powiedzmy to głośno: kobiety wybierają cięcie cesarskie, bo boją się o siebie i dziecko. Nie ufają szpitalom i przypadkowej obsadzie, na którą trafią, gdy rozpocznie się akcja skurczowa. Nie wierzą, że poród drogami natury będzie prowadzony prawidłowo i że wszystko się dobrze skończy. Że nikt nie przeoczy stanu zagrożenia dziecka i ktoś się wsłucha w skargi rodzącej. Powiąże je z objawami oddzielenia się łożyska. Że stan matki po trudnym porodzie fizjologicznym będzie na tyle skrupulatnie monitorowany, że ewentualny krwotok nie zostanie przeoczony.
Czy te obawy są przesadzone?
Powiedzmy to wszystkim matkom dzieci, które dziś cierpią na MPD i czterokończynowe porażenie, a ciąża przebiegała książkowo. Powiedzmy to mężom i dzieciom matek, które zmarły na skutek krwotoku poporodowego.
Codziennie widzą takie sytuacje. Pierwszy z brzegu przykład z rozprawy sprzed kilku dni, na której zeznawał biegły ginekolog. Źle założono KTG, aparat nie rejestrował skurczów macicy. KTG nie było prowadzone w sposób ciągły, mimo stymulowania akcji skurczowej oxytocyną. Wystąpiło szereg deceleracji głębokich, tętno płodu zwalniało. Zapis KTG momentami nie był diagnostyczny, nie zapisywał się z uwagi na obsunięcie peloty z brzucha matki. Położna nie reagowała, nie wezwała lekarza, aby ocenił KTG i zweryfikował, czy dziecku na pewno nic nie zagraża.
Adnotacje położnej i dwóch lekarzy o tym, czy główka płodu się prawidłowo wstawia do kanału rodnego, są sprzeczne. Podobnie niespójne, ze śladami poprawiania wpisów, są obserwacje stanu rozwarcia. W końcu lekarz (sic!) wpisał w dokumentacji, że „przypadkowo zaobserwował spadki tętna” i podjął natychmiastowe działania. Rzeczywiście, od tego momentu cc przeprowadzono rekordowo szybko, dziecko wydobyto w 10 minut. Tylko co z tego, jeśli w kolejnych pomiarach otrzymało 0 punktów APGAR, bo urodziło się w głębokiej kwasicy metabolicznej? Zostało zreanimowane po blisko 30 minutach. Dziś pięcioletnia dziewczynka jest skrajnie niepełnosprawna. Czy takich porodów naturalnych chcemy?
Poród drogą natury czy poród siłą kobiety?
Jeśli rodzące nie będą miały pewności, że nadzór nad prawidłowym przebiegiem porodu będzie realny, to żadna siła nie zmusi ich do porodów naturalnych. Bo zawsze będą miały za sobą jakiegoś lekarza, który będzie „firmował” decyzję o cięciu cesarskim. Życie pokazuje, że sami lekarze uważają, że w polskich warunkach, systemu ochrony zdrowia z dykty, cięcie cesarskie w ostatecznym rozrachunku jest bezpieczniejsze dla wszystkich: dla matki, dla dziecka i dla samego lekarza.
Więc powrót do ręcznego sterowania i peerelowskich „planów dziesięcioletnich” bez głębokiej reformy systemu opieki nad rodzącą i zmiany mentalności personelu medycznego, nic nie da.
{ 1 komentarz… przeczytaj go poniżej albo dodaj swój }
Bardzo bym chciała, żeby nawiązała się ścisła współpraca między Izbami Lekarskimi, a prawnikami, którzy zajmują się medycznymi sprawami. Chciałabym, żeby regularnie odbywały się spotkania z Państwem, gdzie prezentowalibyście swoje uwagi, sugestie w warunkach, które umożliwiają spokojną, rzeczową dyskusję. Z jednej strony wydaje się to absurdalne, że lekarz uczyć się będzie prawidłowego postępowania od prawnika, a nie z medycznych źródeł. Z drugiej strony, w natłoku pracy i nawału biurokracji, gdzieś lekarzom rozmywa się sedno ich pracy, które Państwo widzicie ostro i wyraźnie, szczególnie na zimno, już po fakcie. Idealnie by było, gdybyśmy wspólnie pochylali się nad tą naszą lekarską pracą, bo jest ona bardzo potrzebna i nam, i Wam. Każdy z nas kiedyś może być pacjentem.
Dziękuję Państwu za pełnienie roli głosu pacjentów. Nierzadko rozpaczliwego krzyku, bo często jedynie taki będzie usłyszany w tej pełnej bałaganu i problemów medycznej rzeczywistości.