Przy ministrze zdrowia działa zespół ekspertów, który ma opracować rozwiązania systemowe prowadzące do zmniejszenie liczby cięć cesarskich. Resort zdrowia zlecił zespołowi, kierowanemu przez prof. Stanisława Radowickiego, krajowego konsultanta do spraw ginekologii i położnictwa, opracowanie programu działań, które ograniczą „epidemię” cesarskich cięć. Wszystko dlatego, że zbyt wiele ciąż, bo aż 40%, kończy się w Polsce cięciem. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, by było to 15-20 %.
W dyskusji na temat tego, czy należy odgórnie redukować ilość cesarek spierają się ci, którzy twierdzą, że cięcia „na życzenie”, to większe ryzyko dla matki i dziecka, z tymi, którzy ostrzegają, że jeśli na skutek odgórnych wytycznych lekarze zaczną się wahać lub zwlekać z decyzją o cięciu cesarskim, gdy jest ono konieczne, to wzrośnie umieralność dzieci i kobiet.
Jestem po stronie tych drugich. Jeśli wejdą w życie projektowane zmiany, to za cesarskie cięcie szpital będzie otrzymywał mniej pieniędzy niż za poród naturalny. Decyzje o rozwiązaniu ciąży drogą cięcia będzie się lekarzom podejmowało jeszcze trudnej niż dzisiaj.
Żeby było jasne: nie jestem zwolenniczką cięć cesarskich bez wskazań medycznych, mówimy o wskazaniach do cięć planowych, pilnych albo o nagłym zagrożeniu dobrostanu matki lub dziecka. Nie wszystkie cięcia cesarskie w Polsce to pomysły celebrytek i efekt rzekomo wylansowanej przez nie mody.
Z mojej perspektywy wynika, że już dzisiaj lekarze nie są zbyt skorzy do odstąpienia od porodu drogami natury nawet, gdy zapisy KTG czy wyniki innych badań budzą wątpliwości. Teraz dojdzie im jeszcze jeden głos w tyle głowy: „będziesz musiał się tłumaczyć z twojej statystyki cięć…”
A może o zdanie należałoby zapytać te matki dzieci, u których doszło do niedotlenienia okołoprodowego, bo położnik zbyt długo nie widział nieprawidłowości w KTG i wahał się czy to już ten moment, żeby zdecydować o cc?
W Polsce z roku na rok umiera przy porodzie coraz mniej kobiet, mniej niż w innych krajach unijnych. Z roku na rok umiera też coraz mniej noworodków. Czy na pewno nie ma to związku z większym odsetkiem cięć cesarskich?
Pamiętajmy też, że w końcu w Polsce od kilku miesięcy obowiązują standardy opieki nad kobietą w ciąży zagrożonej, a od dobrych czterech lat rozporządzenie „położnicze”, dotyczące ciąży fizjologicznej. Czyżby nie działały, skoro cięcia cesarskie wymykają się aż tak spod kontroli, że trzeba nimi sterować ręcznie? Obowiązuje też rozporządzenie o łagodzeniu bólu okołoporodowego. Tylko co z tego, skoro w połowie szpitali nie jest dostępne znieczulenie do porodu, bo ustawodawca zapomniał, że mamy zbyt mało anestezjologów…
Dla mnie sytuacja jest jasna: cięcia zwane przez lekarzy cięciami „na życzenie” to nie fanaberia czy wygoda rodzących, ale wyraz obawy matek o życie i zdrowie swoje i dziecka. Ten strach będzie miał wpływ na dążenie matek do zabiegowego rozwiązania ciąży tak długo, jak długo prawa rodzących będą tylko na papierze. I jakiekolwiek „kontyngenty” cięć nie rozwiążą problemu niedostatecznej jakości opieki nad rodzącą.
***
W tekście wspomniałam: obowiązujące od 2 czerwca 2016 roku Rozporządzenie Ministra Zdrowia „w sprawie standardów postępowania medycznego przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych w dziedzinie położnictwa i ginekologii z zakresu okołoporodowej opieki położniczo-ginekologicznej, sprawowanej nad kobietą w okresie ciąży, porodu, połogu, w przypadkach występowania określonych powikłań oraz opieki nad kobietą w sytuacji niepowodzeń położniczych”,
Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 20 września 2012 r. „w sprawie standardów postępowania medycznego przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych z zakresu opieki okołoporodowej sprawowanej nad kobietą w okresie fizjologicznej ciąży, fizjologicznego porodu, połogu oraz opieki nad noworodkiem.” oraz
Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 9 listopada 2015 r. w sprawie standardów postępowania medycznego w łagodzeniu bólu porodowego.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }