Od 1 października 2017 r. mamy tzw. „sieć szpitali” i zmiany w organizacji nocnej, weekendowej i świątecznej opieki zdrowotnej.
SOR-y i izby przyjęć mają się skupić wyłącznie na przyjmowaniu pacjentów w stanie zagrożenia życia. Czyli tych, którzy powinni jak najszybciej trafić do szpitala.
Chorzy, którym nie zagraża utrata życia, a którzy zachorowali w weekend lub w nocy, powinni w pierwszej kolejności trafić do nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, i tam uzyskać fachową pomoc.
Trzeba przyznać, że na papierze wygląda to logicznie. Odtąd, przynajmniej w teorii, każdy pacjent trafi w odpowiednie miejsce i nie będzie dantejskich scen na SOR-ach, ani gigantycznych kolejek do lekarza rodzinnego w poniedziałki.
Jest tylko jedno małe, ale: jakiej jakości pomoc dostanie pacjent?
Pielęgniarek i lekarzy jest w Polsce zbyt mało, coraz głośniej mówi się o brakach kadrowych. Nowe przepisy wprowadzają więc dużą dowolność w decydowaniu o tym, ilu lekarzy i ile pielęgniarek jest potrzebnych na dyżurze. Dyrektorzy szpitali „w sieci” będą jednak i tak musieli zmierzyć się z problemem krótkiej kołdry, a w konsekwencji obmyślić sposób na obsadzenie wakatów.
Kto wie, iloma pacjentami naraz może odpowiedzialnie zająć się jedna pielęgniarka? Wyjdzie „w praniu”.
Nie będziemy mieli też pewności, kto właściwie udziela nam pomocy medycznej, bo obniżono wymagania w stosunku do kwalifikacji medyków. Lekarz nocnej i świątecznej opieki nie musi być specjalistą, wystarczy jedynie, że wylegitymuje się prawem do wykonywania zawodu.
Niewiele trzeba więc, by zła organizacja przychodni czy szpitala doprowadziła do błędu medycznego i tragedii.
Niedawno zakończyłam postępowanie sądowe o odszkodowanie dla dziecka i rodziców w takiej właśnie sprawie. Za dramatyczny przebieg wydarzeń podczas i po porodzie odpowiadały tu nie tylko brak kompetencji i zaangażowania lekarza i położnych, ale także błędy systemowe.
Kiedy w 38 tygodniu ciąży, na dwa tygodnie przed terminem porodu, rodzącej zaczęły odchodzić wody i przyjechała do szpitala, usłyszała, że lepiej byłoby, żeby poczekała z porodem do poniedziałku, bo teraz na dyżurze jest lekarz emeryt, który w dodatku pełni ten dyżur już trzecią dobę (72 godziny) …
Poród jednak postępował. KTG oglądały położne, które nie potrafiły tego badania do końca zinterpretować, choć wyniki jednoznacznie wskazywały na pogarszający się stan płodu.
Lekarz przyszedł dopiero wtedy, gdy u rodzącej pojawiły się skurcze parte. Siedział w końcu sali i zmęczony, biernie przyglądał się rozwojowi sytuacji.
Gdy dziewczynka się urodziła, zespół wpadł w panikę. Położnik próbował wentylować noworodka, który nie oddychał. Wzywano pediatrę, doktor oznajmiła jednak, że nie może przyjść na blok porodowy, bo jest zajęta. Lekarz, który oceniał dziecko po porodzie, zaznaczył w dokumentacji: w rubryce „żywotność”: brak, w rubryce „napięcie”: brak, w rubryce „skóra”: blado-sina, w rubryce „serce”: akcja serca ok. 40/min. (prawidłowo powinna być powyżej 100/min.), w rubryce „płuca”: brak szmeru pęcherzykowego, brak oddechu.
Zgodnie ze skalą Apgar, dziewczynka powinna otrzymać maksymalnie 1 punkt (za akcję serca), z nieznanych przyczyn w dokumentacji jednak wpisano 8 punktów Apgar. Dziecko zaczęto reanimować z opóźnieniem.
Po jakimś czasie stan noworodka ustabilizował się na tyle, że dziewczynka mogła być przewieziona do szpitala o wyższym stopniu referencyjności. Jej stan zdrowia pozostał jednak ciężki. Obserwowano u niej obniżone napięcie mięśniowe, brak odruchu ssania i połykania, okresowe drżenia kończyn, a potem także martwicze zapalenie jelit, niedokrwistość, stan po krwawieniach dokomorowych i obustronny zanik nerwu wzrokowego.
Ostatecznie lekarz neurolog zdiagnozował okołoporodowe uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego (UOUN), mózgowe porażenie dziecięce (MPD) i padaczkę objawową.
Co spowodowało tak ciężki stan zdrowia dziecka?
Po pierwsze, skandaliczne prowadzenie porodu przez lekarza ginekologa-położnika i położne, właściwie brak prowadzenia. Możnaby gorzko stwierdzić, że pewnie nie ma się czemu dziwić, skoro doktor był na nogach od trzech dni…
Samo prowadzenie porodu to jednak nie wszystko. Biegli w toku procesu oceniali też pomoc udzieloną dziecku tuż po porodzie. Piszą tak:
„Bardzo trudno jest ocenić precyzyjnie, jaki był przebieg resuscytacji pourodzeniowej w przypadku noworodka. W każdym miejscu, gdzie rodzą się dzieci, powinna być w każdym czasie obecna przynajmniej jedna osoba umiejąca sprawnie przeprowadzić resuscytację noworodka, której potrzeby nigdy do końca nie da się przewidzieć. Nawet w przypadkach niezaburzonego przebiegu ciąży i porodu.
W dniach świątecznych i godzinach dyżurowych odpowiedzialność za opiekę pourodzeniową, w tym resuscytację, spoczywa na lekarzu dyżurnym, neonatologu lub pediatrze. Istotne znaczenie ma system powiadamiania lekarza o konieczności pilnej interwencji tak, aby w jak najszybszym czasie mogła być podjęta kwalifikowana pomoc. W tym przypadku na sali porodowej była obecna pielęgniarka pracująca w oddziale noworodkowym, nie był obecny lekarz pediatra. Po stwierdzeniu pogorszenia stanu noworodka i wystąpieniu bezdechu, który stanowił bezpośrednie zagrożenie życia, próbowano bezskutecznie wezwać odpowiedzialnego pediatrę telefonicznie.”
Ten proces, o którym piszę, wygraliśmy.
Ale czy teraz, po zmianach ustawowych, będzie można w ogóle zarzucać podmiotom leczniczym, że źle funkcjonują, pod względem organizacyjnym? Przecież właściwie dyrektorom szpitali właśnie w majestacie prawa zezwolono na redukcją zatrudnienia i zatrudnianie lekarzy o niskich kwalifikacjach, bez specjalizacji!
Od kogo w takiej sytuacji pacjentom będzie przysługiwało odszkodowanie za błąd medyczny, kiedy do takiego błędu dojdzie, bo nie w pełni wykształcony lekarz zwyczajnie nie będzie potrafił postawić właściwej diagnozy? Albo, jeśli przepracowana pielęgniarka zapomni pacjentowi podać lek o właściwej porze?
Przeczuwam niestety, że nie czeka nas nic dobrego, a pacjentom będzie jeszcze trudniej. Może nie ma co owijać w bawełnę i zamierzone zwiększenie dostępności do leczenia oznacza po prostu – już w zamyśle autorów reformy – automatyczną zgodę na obniżenie jakości pomocy medycznej, jakiej oczekują pacjenci?
Bądźmy więc czujni. Sprawdzajmy, kto nas leczy. Czas chyba – przynajmniej na okres przejściowy – zacząć stosować zasadę ograniczonego zaufania. Zobaczymy, czy droga reformy ochrony zdrowia gwarantuje pacjentowi choćby minimum bezpieczeństwa.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }