O tym, na jakich zasadach rodząca może domagać się znieczulenia przy porodzie pisałam tutaj.
Pisałam też o tym, że z egzekwowaniem prawa do porodu bez bólu mogą być problemy, bo lekarzy anestezjologów brakuje. Jest ich niewiele ponad 5 tys. na wszystkie szpitale w całej Polsce, a podstawowe miejsce ich pracy to oddziały intensywnej terapii, sale operacyjne i pooperacyjne.
Jeśli rodząca chce skorzystać ze znieczulenia, a lekarz prowadzący nie będzie widział medycznych przeciwwskazań, anestezjolodzy powinni być też obecni przy porodzie. Tylko lekarz specjalista z zakresu anestezjologii jest uprawniony do wykonywania znieczulenia ogólnego oraz znieczulenia regionalnego: zewnątrzoponowego i podpajęczynówkowego.
Dyrektorzy szpitali próbują łatać dziury, kierując do porodów lekarzy w trakcie specjalizacji, czyli rezydentów. To działanie bezprawne (o ile nad takim lekarzem nie sprawuje bezpośredniego nadzoru lekarz anestezjolog), a poród staje się porodem podwyższonego ryzyka. Znieczulenie to nie przelewki i lepiej być w rękach doświadczonego medyka.
Co jeśli jednak dojdzie do powikłań podczas porodu? Wbrew pozorom, nie tak rzadko są one brakiem współpracy rodzącej z prowadzącą poród położną lub lekarzem. Ma to swoje źródło w trudnych do opanowania bólach porodowych. W takich sytuacjach, związek przyczynowo-skutkowy, pomiędzy niewykonaniem znieczulenia mimo medycznych wskazań a powikłaniami, wydaje się być możliwy do udowodnienia. Czy szpital może się bronić brakami kadrowymi i tym, że Ministerstwo Zdrowia nie zapewniło dostatecznej ilości specjalistów anestezjologów na rynku?
Nie. Za szkody na zdrowiu dziecka i rodzącej odpowie szpital, bo to klasyczny błąd organizacyjny. Pacjentka nie ma wpływu na organizację szpitala i ma prawo oczekiwać, że otrzyma leczenie zgodne z wymogami aktualnej wiedzy medycznej i przepisami prawa. Kropka.
A co ma zrobić dyrektor szpitala? Przepraszam, to nie ten blog. Ja pomagam pacjentom.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }