…to rodzicom pęka serce…
Czy łatwiej jest się z tym pogodzić, gdy mamy pewność, że nie dało się zrobić nic więcej? Że osoby, opiekujące się matką w ciąży i podczas porodu zrobiły wszystko, co w ich mocy, żeby dziecko urodziło się zdrowe?
Nie wiem.
Wiem jednak, że często rodzicom nie daje spokoju myśl, że gdyby nie zaniedbania, ich dziecko żyłoby.
Wtedy czasem piszą do mnie. A z dokumentacji wyłania się często przerażający obraz niekompetencji i bałaganu organizacyjnego.
Jak wtedy, gdy wczesną nocą jedna z mam zgłosiła się z mężem na poród rodzinny. Wody odchodziły jeszcze w trakcie przyjęcia do szpitala. KTG i inne badania potwierdzały dobry stan dziecka. Zalecono sen… Kiedy skurcze się nasiliły, a rodząca, która nie zmrużyła oka, nie wytrzymywała już bólu, mąż obudził położną. Ta powiedziała, żeby siedzieć na piłce, a potem wróciła do łóżka.
KTG wykonane rano należało już do grupy tzw. podejrzanych, a jego wynik mógł świadczyć o narastającym niedotlenieniu płodu. Zlecono oxytocynę, co miało przyspieszyć poród. W opinii biegłych najpóźniej w tym momencie należało jednak wykonać cięcie cesarskie, a kroplówka naskurczowa tylko pogarszała sytuację. Kolejni lekarze i położne zajmujący się rodzącą nie reagowali na gorsze z chwili na chwilę wyniki KTG. Potem w ogóle zaprzestano monitorowania kardiotokograficznego. Położna błędnie oceniała tętno matki zamiast tętna płodu.
Dziecko urodziło się martwe po 3 godzinach od ostatniego zapisu. Rodziców w pierwszej chwili uspokajano, że wszystko jest w porządku. Potem mogli tylko biernie obserwować reanimację swojego dziecka i narastający wokół chaos. Na rozpaczliwe pytania, co się stało, ordynator odpowiedział, że prawdopodobnie dziecko miało wady rozwojowe i dlatego zmarło.
Sekcja zwłok wykazała, że ich córeczka urodziłaby się zdrowa…
Prokuratura, umarzając postępowanie stwierdziła, że doszło do tylu nieprawidłowości i na tylu etapach porodu, że nie sposób przypisać odpowiedzialności konkretnym osobom. Z rodzącą zetknęło się co najmniej kilka osób, lekarzy i położnych, i żadna z nich nie zachowała się prawidłowo.
Zadośćuczynienie przyznane przez sąd matce wyniosło 120 tys. zł., ojcu 70 tys. zł. Minął jakiś czas. Mieli to szczęście w nieszczęściu, że – jeszcze w trakcie trwania procesu – urodziło im się dwoje zdrowych dzieci. Już drogą cięcia cesarskiego.
Lekarze mówią, że cięcie cesarskie nie jest antidotum na wszelkie zło w położnictwie, że 10% cięć cesarskich to operacje na życzenie pacjentek, i że należy z tym walczyć, bo to niebezpieczna tendencja zmierzająca już nie do realizacji reguły „raz cięcie zawsze cięcie”, a „raz ciąża zawsze cięcie”.
To prawda – teoretycznie.
Jest jedno „ale”.
Co jest tym właściwym antidotum na zło w położnictwie?
I czy na pewno lekarzom wolno z tym złem walczyć, ryzykując nawet w najmniejszym stopniu życie i zdrowie rodzącej i dziecka, na zasadzie „powinno się udać urodzić dołem”?
Więcej na temat roszczeń rodziców i osób bliskich w przypadku, gdy z winy personelu medycznego dojdzie do poronienia albo martwego urodzenia, napisałam w obszernym artykule, który niebawem zostanie opublikowany przez prawniczy portal Wolters Kluwer.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }