Czasem walka o ukaranie winnych błędu lekarskiego trwa bardzo długo, tak jak w sprawie, którą opisał mi jeden z pokrzywdzonych pacjentów, a właściwie ojciec zmarłego podczas porodu dziecka. Wspólnie z żoną od pięciu lat wytrwale dążą do udowodnienia, że gdyby nie błędy popełnione przy porodzie, ich syn żyłby…
Pięć lat? Wydawałoby się, normalny czas w tego typu sprawach, gdy toczy się skomplikowane śledztwo. W tym przypadku jednak cztery z tych lat zostały zmarnowane przez prokuraturę, bo choć opinie biegłych potwierdzały winę lekarzy i położnej, śledztwo w sprawie głównego wątku dwukrotnie umorzono.
Subsydiarny akt oskarżenia zdecydowali się więc złożyć sami poszkodowani. Proces karny jest w toku…
Jak wyglądał przebieg wydarzeń?
Pacjentka, która była wtedy w 36 tygodniu ciąży, źle się poczuła. Zgłosiła się do szpitala. Przyjęto ją na Oddział Patologii Ciąży. Podczas przyjęcia miała wykonane badania KTG, USG i badanie na fotelu ginekologicznym. Wszystko było w porządku. Następnego dnia zaczęła odczuwać silne bóle w dolnych częściach brzucha. Ordynator bagatelizował: „dziecko pcha się na świat, dlatego brzuch boli”. Po pięciu dniach pacjentka została wypisana ze szpitala.
Po dwóch dniach pacjentka dostała silnych drgawek i biegunki. Jak relacjonuje ojciec zmarłego chłopca:
„Poleciała krew i odeszły wody. Bardzo szybko pojechaliśmy na porodówkę… Zaczęła się akcja porodowa. Na izbie przyjęć byliśmy tuż po godzinie 7. Wykonane KTG potwierdzało, że dziecko żyje, ale jak napisali potem biegli w opinii:
”Charakter zapisu KTG z izby przyjęć już po 14 minutach stanowił wskazanie do podjęcia w trybie pilnym działań zmierzających do wyjaśnienia sytuacji zdrowotnej płodu (wykonanie USG) lub też rozwiązania ciąży w trybie pilnym poprzez cesarskie cięcie. Nie było wskazań do przedłużania zapisu, gdyż głębokie nieprawidłowości widoczne w ciągu jego pierwszych 14 minut stanowiły wystarczającą podstawę do wymienionych czynności diagnostyczno- terapeutycznych. Błędem było nieprawidłowe zinterpretowanie zapisu”.
Jednak ordynator podczas obchodu tylko rzucił: „Chyba się Pani stęskniła za nami”. Bez pośpiechu i dodatkowych badań skierowano żonę na salę porodową, gdzie rozpoczęto stałe monitorowanie KTG. Położnej nie podobał się obraz tętna płodu: zaczęła przewracać żoną na lewo i prawo; mówiła: ”Przewróć się na drugi bok, oddychaj głęboko… Pamiętaj, że oddychasz też za dziecko”. Podłączyła wąsy tlenowe.
Tak minęły dwie długie godziny…
Żaden z lekarzy nie zainteresował się niepokojącym zapisem KTG (choć był widoczny na podglądzie w dyżurce lekarskiej). Położna też nie widziała potrzeby wzywania położników. W końcu po raz pierwszy tego dnia wykonano USG. Lekarze stali jak wryci, nikt nie umiał powiedzieć, co się stało.
„Doszło do wewnątrzmacicznego obumarcia płodu” – usłyszałem wreszcie od jednego z lekarzy.
A tętno na KTG, jak się okazało, było tętnem żony.”
Przyczyną wewnątrzmacicznej śmierci płodu była ostra zamartwica w przebiegu urazu niedotlenieniowego organizmu…
Sprawa jest wielowątkowa. Szereg błędów w nadzorze nad porodem wskazali w opiniach biegli powołani przez prokuraturę.
Ale jednym najbardziej pouczających wątków, a zarazem kluczowym dla analizy odpowiedzialności lekarzy i położnych, jest wątek błędów w badaniach KTG.
Podczas drugiej hospitalizacji, tej, podczas której w trakcie porodu zmarło dziecko:
– lekarze nie potrafili zinterpretować wyniku badania KTG wykonanego na izbie przyjęć,
– położna przez dwie godziny uznawała widoczne na wydruku z aparatu KTG tętno matki za tętno dziecka.
Za to podczas wcześniejszej hospitalizacji, dużą wagę członkowie personelu medycznego (a potem i biegli w opiniach) przywiązywali do badania KTG wykonanego tuż przed wypisem. To badanie potwierdzało ich zdaniem, że nie było podstaw do dalszego przebywania ciężarnej w szpitalu, że mogła bezpiecznie być wypisana do domu.
Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to badanie KTG nigdy nie zostało wykonane…
Tylko dzięki determinacji poszkodowanych udało się wykazać, że doszło do podrobienia dokumentu – wydruku KTG z dnia wypisu. Udowodnili, że wydruk badania KTG innej pacjentki został opatrzony ręcznie naniesionymi adnotacjami przez jedną z położnych: na tym „cudzym” wydruku wpisano imię i nazwisko poszkodowanej.
Następnie w innym dokumencie („obserwacje pacjenta”), lekarka wpisała informację o wykonaniu badania KTG w określonych godzinach, zgodnych z godzinami na wydruku. Później lekarka tłumaczyła się, że ujęła badanie KTG jako faktycznie wykonane w kartach obserwacji lekarskich, bo… wcześniej jego wydruk został dołączony w formie papierowej do historii choroby. Na koniec, rzekomo wykonane badanie KTG opisano też w „Karcie informacyjnej” wypisu, która w efekcie zawierała nieprawdziwe dane.
I tak nigdy nie wykonane badanie KTG zaczęło żyć własnym życiem i bronić decyzji lekarzy o lekkomyślnym, przedwczesnym wypisie ciężarnej ze szpitala…
Położna usłyszała zarzuty z art. 270 §1 Kodeksu Karnego – to jest popełnienia przestępstwa polegającego na tym, że „w celu użycia za autentyczny, podrobiła dokument w postaci badania diagnostycznego na urządzeniu o nazwie kardiotokograf, w ten sposób, że wydruk badania pochodzący od nieustalonej pacjentki opatrzyła własnoręcznie opisem wskazującym na to, że jest to wynik badania innej pacjentki, które miało być przeprowadzone, ale w rzeczywistości nie zostało przeprowadzone.”
Prokurator uznał, że wydruk z badania KTG, choć jest elementem dokumentacji medycznej indywidualnej wewnętrznej, jest też dokumentem w rozumieniu art. 115 § 14 Kodeksu Karnego, ponieważ są z nim związane określone prawa i obowiązki. Stanowi też podstawę do wprowadzania odpowiednich adnotacji w pozostałej dokumentacji medycznej, np. w „Karcie informacyjnej leczenia szpitalnego”, a więc w dokumencie, który ma już charakter zewnętrzny.
Jak napisałam na wstępie, minęło 5 lat od porodu.
Stan sprawy na dziś:
– działania prokuratury: dwukrotne umorzenie postępowania dotyczącego głównego wątku, oskarżenie położnej o fałszowanie dokumentacji i oskarżenie jednego z lekarzy o błąd w sztuce lekarskiej (z art. 160 § 1 i § 2 k.k)
– działania pokrzywdzonych: trzech lekarzy zostało ukaranych przez Sąd Lekarski: jeden zakazem sprawowania funkcji kierowniczych w jednostkach organizacyjnych ochrony zdrowia przez rok, drugi: karą upomnienia, trzeci: karą upomnienia; w 2016 roku do sądu karnego trafił też subsydiarny akt oskarżenia przeciwko kolejnym dwóm lekarzom (skazanym przez Sąd Lekarski, ale nie oskarżonym przez prokuraturę) i drugiej położnej.
Pokrzywdzeni piszą:
„Fizycznie zaczyna być w porządku. Psychicznie niestety jest coraz gorzej. Jesteśmy pod stałą opieką psychiatry. Śmierć dziecka to straszny ból, a świadomość że można było tego uniknąć, jeszcze go pogłębia”…
Nie mogę pozbyć się wrażenia, że prokuratura mogła w tej sprawie zrobić więcej, znacznie więcej.
{ 7 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Witam Panią Mecenas,
W jaki sposób udowodniono fałszywość zapisu ktg? Rozumiem że od razu po pierwszym wypisie ze szpitala pacjentka otrzymała karte informacyjną.
Trudno zakładać prospektywnie popełnienie błędu w przyszłości. Przy pierwszym wypisie nie było przecież powodów do fałszowania dokumentacji. Co innego fałszowanie dokumentacji po czasie – (ps. odkąd jest w szpitalu system elektroniczny żaden chory mi nie udowodni późniejszego modyfikowania dokumentacji :>)
Pacjentka wiedziała, że nie miała wykonanego KTG, a pojawił się wydruk (i wzmianki o KTG w innych częściach dokumentacji). Po podpisie ustalono, która położna podłożyła badanie.
A odnośnie ps – w systemie elektronicznym dość łatwo sprawdzić historię logowań…
Ale czy poza „wiedziała” mogła to jakoś udowodnić? Bo tak zawsze można powiedzieć- np gdy szpital dochował wszystkie procedury a chory skarży szpital – że np (wbrew faktom) „mi krwi nie pobierano, tk głowy nie robiono, ekg nie wykonywano a w ogóle to wszystko jest sfałszowane bo dotyczy kogoś innego”. Będę chodzić do chorych z dyktafonem. Albo dwoma bo wyniki jednego można podważyć 😉
Doskonale wiem że pełna historia edycji jest dostępna na serwerach więc nikt mi nie zarzuci jakiejkolwoek retrospektywnej modyfikacji.
Ja z opisu podejrzewam, że dokumentację próbowsno fałszować post factum.
Podejrzewam, że udało im się zrobić kopię/zdjęcie karty obserwacji, gdzie nie było wzmianki o KTG. Potem, gdy prokurstor zażądał dokumentacji, to lekarka dopisała tekst o KTG, a położna wzięła aparat do KTG, z pamięci jego zrobiła wydruk jakiegoś badania wpierw usuwając dane pacjentki, a potem w puste miejsce odręcznie wpisała dane innej osoby.
Mogło być i tak…
Post scriptum w poście Pani/Pana P. skłania do refleksji, na ile osoby używające elektroniczną dokumentacją medyczną są świadome zabezpieczeń, jakie mają systemy szpitalne. Szczególnie w kontekście zostawiania swoistych „odcisków palca” w logbookach. Za to prawnicy od spraw medycznych na pewno tę świadomość mają… 🙂
Prawnicy – przynajmniej niektórzy, ja na pewno;-) – mają świadomość tego, gdzie i jakimi metodami szukać śladów przeróbek w dokumentacji medycznej…