Noworodek stał się ofiarą wypadku w szpitalu. Położna przewoziła dziecko łóżeczkiem transportowym, a koła tego wózka zahaczyły o matę dezynfekcyjną rozłożoną na korytarzu. Dziecko wypadło. Do tego momentu relacje personelu są zgodne. Potem zaczynają być sprzeczne. Zarówno do do przebiegu wydarzeń, jak i doznanych przez noworodka obrażeń.
Lekarz mówi, że dziecko uderzyło w kancik tego łóżeczka. Położna: że złapała je w locie. Rodzicom, domagającym się informacji, wyjaśniono – upraszczając – że „nic się nie stało”. W wypisie z tego szpitala odnotowano niewielki obrzęk nad lewą kością ciemieniową. Kolejny szpital, który przejął opiekę nad dzieckiem, widział to już zgoła inaczej. Uraz głowy dziewczynki opisał jako złamanie kości sklepienia czaszki z przemieszczeniem, krwotok nadtwardówkowy i 4-centymentrowy krwiak.
Ukrywanie prawdy przez personel
To kolejna sprawa, gdzie personel medyczny ukrywa rzeczywisty przebieg wydarzeń. W zdarzeniach niepożądanych liczy się to, co zrobiono, by zminimalizować jego skutki. Szybkość i adekwatność reakcji. A w drugiej kolejności: szukanie rozwiązań i próba zapobiegania im w przyszłości.
Z podobnym, skandalicznym zachowaniem pielęgniarki miałam niedawno do czynienia w sprawie pomyłki lekowej, do której doszło w innym szpitalu (czytaj więcej: „Pomyłka lekowa”). Pielęgniarka, mimo powzięcia informacji, że podała pacjentce niebezpieczne dla niej leki innego chorego, nic nie zrobiła z tą informacją. Tym samym zaprzepaszczono szansę za zapobieżenie tragicznemu skutkowi przez wykonanie płukania żołądka u poszkodowanej pacjentki. Zmarła po kilkunastu godzinach od pomyłki lekowej.
W opisywanej sprawie poszkodowanego noworodka badania diagnostyczne zintensyfikowano dopiero po dwóch dniach, kiedy dziewczynkę przewieziono do szpitala klinicznego. Czy w ogóle do tego by doszło, gdyby nie stanowcze działania ojca? Gdyby nie fakt, że policja zabezpieczyła monitoring z miejsca zdarzenia, to być może rodzice nigdy nie poznaliby prawdy.
Zdarzenie niepożądane
zdarzenie zaistniałe w trakcie udzielania lub w efekcie udzielenia bądź zaniechania udzielenia świadczenia opieki zdrowotnej, powodujące lub mogące spowodować negatywny skutek dla zdrowia lub życia pacjenta, w szczególności zgon, uszczerbek na zdrowiu lub rozstrój zdrowia, chorobę, zagrożenie życia, konieczność hospitalizacji albo jej przedłużenia, a także uszkodzenie ciała lub rozstrój zdrowia płodu; nie stanowi zdarzenia niepożądanego zdarzenie, którego skutek jest przewidywanym skutkiem prawidłowo udzielonego świadczenia opieki zdrowotnej.Prawo pacjenta do informacji
Przypomnę, że zarówno matka, jak i ojciec, wykonują prawa małoletnich pacjentów. Jednym z podstawowych praw pacjenta jest prawo do otrzymania informacji o stanie zdrowia (czytaj więcej: „Prawo do informacji”). To, co podkreślają sądy w orzecznictwie, a co wydaje się oczywiste, choć w tym wypadku warte przypomnienia – to, że przekazywana rodzicom informacja musi być prawdziwa. Jeśli w dokumentacji medycznej pojawia się wersja zdarzeń, która jest niezgodna z tym, co wydarzyło się naprawdę, to sprawa może nosić znamiona fałszowania dokumentacji medycznej. Zwłaszcza, że informacje te mają znaczenie prawne. Mogą przecież wpływać m.in. na odpowiedzialność za wypadek i położnej, i samego szpitala (czytaj więcej: „Tętniak aorty. Fałszowanie dokumentacji medycznej”).
Doszło do wypadku w szpitalu, a jego ofiarą był noworodek. Absolutnie skandalicznym jest wprowadzanie rodziców w błąd co do rzeczywistego przebiegu wydarzeń i nie udzielenie im przez szpital wyczerpującej, pełnej informacji. Bagatelizowanie wypadku i wszystkich aspektów, które mogą mieć wpływ na stan zdrowia dziecka jest rażącym naruszeniem praw pacjenta.
Sprawa ma charakter rozwojowy, prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo. Sprawę opisała Gazeta Wyborcza.















{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Ucząc studentów medycyny, pielęgniarstwa i ratownictwa medycznego, objaśniałem im, że nie warto fałszować dokumentacji medycznej, gdy się popełni błąd w diagnostyce, leczeniu czy opiece. Po pierwsze, z samej definicji błąd jest niezamierzony, a fałszowanie zamierzone, co jest inaczej oceniane przez prokuratora i sędziego. Po drugie, lekarze, pielęgniarki i ratownicy prowadzą odrębnie swoją dokumentację, co zwykle ułatwia wykrywanie fałszowania. Po trzecie, w erze smartfonów nigdy nie wiadomo, co kto sfotografował lub sfilmował. Po czwarte, w najgorszym razie błąd zakończy się skazującym wyrokiem w zawieszeniu i zapłatą z ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, co dla lekarza, pielęgniarki czy ratownika w zasadzie nie stanowi większej przeszkody w dalszej pracy zawodowej. Po piąte, czasy, gdy średni personel medyczny zeznawał tak, jak życzyłby sobie tego pan doktor, dawno już minęły. Po szóste, fałszowanie dokumentacji jest po prostu okłamywaniem pacjenta, co (mówiąc po krakowsku) nie uchodzi lekarzowi, pielęgniarce ani ratownikowi. Swoją drogą, największe zdziwienie studentów budził ten ostatni argument…
Pięknie powiedziane, nic dodać, nić ująć, także z mojej – jako prawnika, perspektywy. Dziękuję za ten komentarz!