Przyszłe mamy wzięły się na sposób, napisał dziennik „Rzeczpospolita”. Wyposażają się przed porodem w gadżety stacji telewizyjnych. Używanie mikrofonu i małej kamery z logo stacji TV ma podobno cudowną moc sprawczą. Lekarze i położne obchodzą się z rodzącą jak z jajkiem. Akcesoria są jak ostrzeżenie, że akcja porodowa jest nagrywana i może być pokazana w jednym z programów interwencyjnych. Zdaniem kobiet, personel* lepiej traktuje „medialne” mamy.
Przyznam, że mam mieszane odczucia. Na pewno takie akcje nie służą budowaniu zaufania między pacjentką a lekarzem. Z drugiej strony, strach ciężarnych przed polskimi szpitalami położniczymi jest niestety często uzasadniony. Wystarczy sięgnąć do ubiegłorocznego raportu Najwyższej Izby Kontroli: żaden ze szpitali kontrolowanych przez NIK nie przestrzegał w pełni standardów okołoporodowych…
Wbrew pozorom, regularnie trafiają do mnie też zrozpaczeni pacjenci, którzy mimo świetnego przygotowania do leczenia szpitalnego: znajomości swojej choroby, wiedzy o ryzykach, dobrej opieki osób bliskich – nie uchronili się od błędu medycznego. Wielu moich klientów to członkowie rodziny lekarza albo i sami lekarze – poszkodowani przez błąd lekarski kolegów po fachu. Często dopiero wtedy, kiedy nagle znajdują się po drugiej stronie – już nie lekarza, a pacjenta – przekonują się, jak naprawdę wygląda leczenie i na jaki mur obojętności można trafić. I to niezależnie od tego kim się było w życiu, zanim z normalnego funkcjonowanie wyłączyła nas choroba.
Ten problem dotyczy też niestety rodzących. Można być po szkole rodzenia, może to być kolejna ciąża, można mieć obok męża, który czuwa i w razie potrzeby interweniuje u położnej, można wiedzieć, co to jest KTG i jak brzmi sygnał alarmowy – a mimo to trafić na opór personelu.
Nie raz zdarzyło się mi się analizować dokumentację i wyczytać z niej, że położna wzywała lekarza, bo jej zdaniem dziecko w łonie matki było zagrożone niedotlenieniem, a lekarz nie opuszczał swojej dyżurki przez kilkadziesiąt minut. Zdarzyło się też, że młodszy dyżurny chciał przeprowadzić cięcie cesarskie, a ordynator nie widział wskazań… Dziecko urodziło się w zamartwicy.
Czy wobec tego można sięgać do wszystkich możliwych – oczywiście zgodnych z prawem – środków, by uchronić się od błędu medycznego? Wszyscy, który są ofiarami takiego błędu, na pewno powiedzą, że żałują, że tego nie zrobili. I to jest chyba jedyna trafna odpowiedź.
*Nie tylko personel lepiej traktuje „medialnych” pacjentów. O tym, że sprawa medialna jest priorytetem dla prokuratury, już kiedyś pisałam (tutaj).
{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
** Pani Mecenas, nie tylko Szpitale i Prokuratura, ale również Ubezpieczyciele dużo sumienniej działają pod presją mediów…
Potwierdzam, czasem się zdarza, nawet raz doświadczyłam szybkiej i dobrej merytorycznie reakcji PZU SA, bo sprawa była medialna:)