Temat bólu porodowego i znieczulenia podczas porodu poruszany jest ostatnio w mediach od dziwnej strony. Podobnie jak w przypadku cięcia cesarskiego „na życzenie”, o prawie do znieczulenia mówi się głównie w kontekście tego, że ma być teraz dostępne „na życzenie”. Tak jakby to była jakaś kłopotliwa dla systemu ochrony zdrowia fanaberia rodzącej.
Kiedyś przeczytałam o eksperymencie przeprowadzonym przez dwóch mężczyzn, którzy na własne życzenie, w szpitalu i pod nadzorem personelu medycznego, zostali podłączeni do urządzeń imitujących skurcze porodowe: wytrzymali dwie godziny, a błagań o odłączenie od aparatury nikt nie uznał za fanaberię…
Nie sądzę, żeby Minister Zdrowia znał wyniki tego „badania klinicznego”:-) Abstrahując jednak od tego, co było dla niego inspiracją, zgodnie z wydanym Rozporządzeniem Ministra Zdrowia z dnia 9 listopada 2015 r. w sprawie standardów postępowania medycznego w łagodzeniu bólu porodowego, jest przesądzone, że ból porodowy wymaga leczenia.
Dostrzeżono, że rodząca to szczególny pacjent. To przełom, bo dotąd w naszej kulturze obowiązywał pogląd, że kobieta ma się z definicji poświęcać – musi cierpieć. Kobiety w ciąży nie szczędzą sobie opowieści o trudnych porodach: że koleżanka koleżanki rodziła siłami natury 16 godzin, a dziewczyna mało ducha nie wyzionęła. Na prośbę o znieczulenie mówiono jej najpierw, że poród się jeszcze nie zaczął, a potem, że już za późno. Pan doktor kazał rodzić siłami natury, argumentował jest młoda i że tak natura ją stworzyła. Takie historie możnaby mnożyć.
Faktem jest jednak, że to dyrektorzy szpitali będą musieli zjeść żabę w postaci wchodzącego już w sierpniu 2016 roku w życie Rozporządzenia. Prawa rodzących są w nowych przepisach rzeczywiście mocno zaakcentowane, a brak anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych jest problemem znanym powszechnie. Pisemne procedury, jakie ma opracować każdy szpital, muszą się też jeszcze przebić do świadomości personelu. Ryzyko dla szpitali, że rodzące je „rozliczą” z przestrzegania prawa jest więc spore, bo przepisy dość precyzyjnie wskazują, jak należy postępować z rodzącą i dzieckiem, i – co w praktyce bywa równie istotne – jak to dokumentować.
Jak to wygląda z mojej perspektywy?
Odpowiem odwołując się do przykładu.
Od kilku lat toczy się proces o zadośćuczynienie dla dziewczynki niedotlenionej podczas porodu. Próbujemy w nim udowodnić, że podczas porodu były medyczne wskazania do zastosowania u jej matki metod zmniejszających stres i ból porodowy. Zastosowanie takich metod umożliwiłoby nawiązanie współpracy z rodzącą i obiektywny nadzór nad stanem płodu za pomocą KTG, a także poprawiłoby warunki krążenia maciczno – łożyskowego, wpływając na dobrostan płodu.
Biegły potwierdził, że „Silny ból niekorzystnie wpływa na rodzącą i na płód (…) Endogenne aminy katecholowe wywołują skurcz naczyń macicy, zmniejsza się przepływ maciczno – łożyskowy, co może prowadzić do niedotlenienia i kwasicy u płodu. Dodatkowo katecholaminy osłabiają czynność skurczową, co wydłuża czas porodu i może pogarszać stan noworodka.”
Pozwany szpital twierdzi, że nic nie można było zrobić, ponieważ rodząca pacjentka „nie współpracowała” i nie można się było nią należycie zająć, ponieważ w czasie skurczu „siadała”, „wstawała” i „się kręciła” oraz że „poród ją przerósł”.
Obiektywnie rzecz ujmując: personel nie poradził sobie z reakcją stresową u rodzącej, a jej niepokój wywołany silnym bólem nie pozwalał na należyte monitorowanie dobrostanu dziecka. Doszło do niedotlenienia okołoporodowego. Dziewczynka cierpi na ciężką postać MPD. Czy na pewno nie można było nic zrobić?
Można było. Można było złagodzić ból porodowy.
Wówczas jednak matka nie mogła się powołać na obowiązujące przepisy, bo ich nie było. Była tylko „aktualna wiedza medyczna”, którą każdy z lekarzy interpretuje na swój sposób, czego dowodem jest trwający proces.
W sytuacji więc, kiedy dzisiaj z jednej strony przyznaje się prawo do znieczulenia, a z drugiej straszy widmem likwidacji oddziałów położniczych (bo koszty i brak anestezjologów) i pozwów przeciwko szpitalom, nie dajmy się zastraszyć. Brak anestezjologów to błąd organizacyjny, a nie problemem rodzących. Nie jest prawdą, że kobiety tylko czekają na moment, kiedy będą mogły pozywać szpitale za brak znieczulenia i konieczność rodzenia w bólach.
Kobiety chcą godnego traktowania i zapewnienia bezpieczeństwa podczas porodu sobie i dziecku.
Rozporządzenie zwiększa to bezpieczeństwo, bo między innymi:
- za każdym razem ma być wdrożony indywidualny schemat postępowania,
- rodząca ma uzyskać wyczerpujące informacje na temat wpływu danej metody na przebieg porodu i dobrostan płodu, a także wystąpienia możliwych powikłań́ i skutków ubocznych
- rodząca musi wyrazić pisemną zgodę̨ na zastosowanie danej metody farmakologicznej.
Przy okazji farmakologicznego łagodzenia bólu zyskujemy też zwiększony nadzór na porodem:
- rozpoczęcie farmakologicznego łagodzenia bólu porodowego każdorazowo jest poprzedzone badaniem położniczym i przeprowadzoną przez lekarza położnika udokumentowaną oceną natężenia bólu lub identyfikacją wskazań medycznych oraz uzyskaniem zgody rodzącej na zastosowanie proponowanej metody.
- zastosowanie farmakologicznych metod łagodzenia bólu porodowego wymaga, w czasie stosowania tych metod, nadzoru lekarza położnika i położnej oraz dodatkowego monitorowania rodzącej i płodu.
- osoby sprawujące opiekę nad rodzącą mają odnotowywać podejmowane działania w karcie obserwacji przebiegu porodu oraz w przypadku zastosowania analgezji regionalnej – w karcie przebiegu znieczulenia.
Więc egzekwujmy swoje prawo do łagodzenia bólu porodowego zawsze, gdy tylko są ku temu powody.
{ 0 komentarze… dodaj teraz swój }