Często maile, jakie otrzymuję, zaczynają się od relacji podobnej do tej: „Moje dziecko ma już 10 lat, od urodzenia cierpi na MPD, ale dotąd byłam zajęta głównie walką o zdrowie mojego synka. Całkiem niedawno uświadomiłam sobie, że niedotlenienie, do jakiego doszło w trakcie porodu, mogło być skutkiem błędu lekarskiego. Czy coś jeszcze mogę zrobić?”
Przedawnienie. To jest temat, o którym powinniśmy porozmawiać.
Generalnie, na wystąpienie z powództwem mamy trzy lata od chwili, kiedy dowiedzieliśmy „o szkodzie i osobie zobowiązanej do jej naprawienia”, jak mówi przepis. Przekładając to na realia: jeśli u dziecka pojawia się diagnoza: wspomniane mózgowe porażenie dziecięce, to najczęściej jest to moment dowiedzenia się o szkodzie. Ale o osobie zobowiązanej do jej naprawienia dowiadujemy się dopiero wtedy, kiedy nabierzemy przekonania, że np. za MPD odpowiada przebieg porodu – czyli osobą zobowiązaną do naprawienia szkody jest szpital (lub lekarz na kontrakcie). Początek trzyletniego terminu liczy się od spełnienia obu tych warunków, czyli w praktyce: od kiedy mamy obie informacje.
Od jakiegoś czasu obowiązuje dodatkowo przepis, który w pewien sposób uprzywilejowuje dzieci (osoby małoletnie): niezależnie od tego trzyletniego terminu mają one czas na samodzielne wystąpienie z powództwem aż do dwóch lat od chwili, kiedy staną się pełnoletnie. Ten przepis obowiązuje jednak dopiero od 2007 roku, a wstecz można go stosować tylko dla roszczeń nieprzedawnionych w dniu jego wejścia w życie.
Nie warto jednak czekać do ostatniej chwili. Za dziecko mogą i powinni działać rodzice.
Po pierwsze: wczesne rozpoczęcie procesu daje nadzieję, że wygramy (oby!) wcześniej, a zatem wcześniej będziemy w stanie zapewnić dziecku jak najlepsze warunki leczenia. Możliwe, choć bardzo trudne, jest też uzyskanie już w trakcie sprawy sądowej tzw. renty na zabezpieczenie. Warto też pamiętać, że za czas trwania procesu przysługują nam odsetki ustawowe za czas opóźnienia, a więc lepiej, żeby sprawa była w sądzie, niż w… planach.
Po drugie, im później, tym trudniej zebrać kompletną dokumentację medyczną z całego leczenia, we wszystkich placówkach, na przestrzeni wielu lat. Lepiej sprawnie zgromadzić dokumentację z okresu ciąży, porodu i pierwszego okresu leczenia na etapie pisania pozwu, a potem robić to już na bieżąco, już po rozpoczęciu procesu.
Po trzecie: jeśli mamy chore dziecko – poszkodowanego, małego pacjenta, to od urodzenia ponosimy wydatki na jego leczenie, rehabilitację i opiekę. Trudno jest skrupulatnie gromadzić przez tyle lat rachunki, a dodatkowo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby świadek, zeznający w sądzie, że dokładnie pamięta, ile kosztowała godzina terapii metodą Bobath 14 lat temu i jak często dziecko było jej poddawane – został uznany przez Sąd za wiarygodnego…
Krótko: w miarę upływu czasu jest coraz trudniej udowodnić swoje racje.
I w końcu: roszczenia dziecka to także często roszczenia rodziców. Te związane ze szkodą na zdrowiu matki, a często także te wynikające z naruszenia dóbr osobistych rodziców, przede wszystkim prawa do życia w rodzinie i cieszenia się życiem zdrowego dziecka. W tym przypadku prawo jest bezwzględne: mamy trzy lata na wystąpienie do sądu. Nie trzeba chyba też nikogo przekonywać, że najlepiej jest domagać się rekompensaty finansowej dla wszystkich członków rodziny w jednym procesie, a nie w kilku.
Możliwe jest oczywiście przerwanie biegu przedawnienia, zarzut przedawnienia nie zawsze może też być wzięty pod uwagę przez sąd itd. – to jednak tematy na osobny post.
Pewne są dwie rzeczy. Z jednej strony: nie warto zwlekać. Z drugiej: pozew to jednak poważna sprawa i nie można go składać „na szybko” i byle jak, bo efekty mogą być opłakane. Rozważ więc odpowiednio wcześnie to, czy przypadkiem Tobie i Twojemu dziecku nie przysługuje odszkodowanie i zadośćuczynienie za błędne decyzje lekarskie w trakcie porodu i spokojnie zaplanuj proces sądowy.
{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Nim wystąpiłam do sądu minęło 5 lat od tragicznych chwil przyjścia na świat mojego dziecka. „Obiecano”, że z tego wyjdzie. Nie wyszedł ! Neurolog na jednej z wizyt uświadomiła mnie, bym przestała się oszukiwać, bo to stan na całe życie i będzie jak jest, a z czasem coraz gorzej. Świat umarł…a ja upadłam i chciałam nas zabić w drodze do domu z tej wizyty.
Nie pamiętam jak dojechałam, ale wtedy zrodziło się pytanie :
– dlaczego ? Potem myśl o procesie.
Odwiedziłam „tę” ginekolog z synem. Specjalnie zabrałam Go, by zobaczyła „owoc” swojej pracy. Zamiast przepraszam, usłyszałam, że jest ładny chłopiec. Hmm…szkoda, że nie jest zdrowy, a mógłby być, gdyby ciąża była prowadzona prawidłowo- odpowiedziałam.
Niestety „spłynęła” ta uwaga po Pani dr. Zaczęłam zbierać dokumentację, argumentując, że wyjeżdżamy do USA na leczenie. Na szczęście problemów w szpitalu nie było, natomiast w przychodni u wspomnianej gin owszem. Chyba przeczucie Jej podpowiadało, że coś jest na rzeczy. Proces ruszył, trwa trzeci rok. Przesluchano mnie w domu, bo sąd był uprzejmy przyjechać, choć sprzeciw był ogromny ze strony obrońców szpitala i przychodni. Aktualnie oczekujemy na drugą opinię biegłego, podważającą opinię pierwszego.
Ani przez moment się nie zawahałam, że ten proces jest nie do wygrania, wręcz przeciwnie, ponieważ mój syn jest żywym dowodem nieprawidłowości w prowadzeniu i rozwiązaniu ciąży.
Nikt zdrowia nie wróci, nikt czasu nie cofnie ale żywię nadzieję, że potencjalny lekarz odpowiedzialny za zdrowie i życie serca pod sercem, użyje swego mózgu oraz nabytej wiedzy medycznej i nie dopuści do kolejnych tragedii, których można uniknąć.
Z prawnego punktu widzenia moment „wystąpienia szkody” a moment „dowiedzenia się o szkodzie” to mogą być dwa różne punkty w czasie. Termin przedawnienia liczy się od późniejszego z nich. Problemem rzeczywiście się wprowadzanie w błąd przez personel: „że wszystko będzie dobrze”, „że z czasem się wyrówna” itp.